Spelar via Spotify Spelar via YouTube
Hoppa till YouTube-video

Laddar spelare ...

Skrobbla från Spotify?

Anslut ditt Spotify-konto till ditt Last.fm-konto och skrobbla allt du lyssnar på från alla Spotify-appar på alla enheter eller plattformar.

Anslut till Spotify

Avvisa

Vill du inte se annonser? Uppgradera nu

Menomena. 20 years of City Slang. Berlin, 20.11.2010

Fri 19 Nov – CITY SLANG 20
Menomena

Po pierwsze:
Pao, Rzabko, Stasiu i Kubo – jakkolwiek patetycznie to zabrzmi, dziękuję Wam za możliwość spełnienia mojego marzenia na poziomie, o którym nie śmiałam nawet śnić. Nie wiem czym zasłużyłam sobie na takie prezenty urodzinowe i takich przyjaciół, ale podarowaliście mi najlepszą dobę życia. Dziękuję.

Po drugie:
Konrad, Rzabka – za wsparcie wczoraj, podtrzymywanie, gdy mdlałam, wycieranie oczu, gdy wyłam, opiekę, towarzystwo, doskonałą zabawę – dziękuję.

Kocham Menomene. W niezdrowy, fanatyczny, graniczący z obłędem sposób. Poświeciłam im na przestrzeni ostatnich lat absolutnie skandaliczną ilość czasu, przesłuchałam ich utwory pewnie więcej razy, niż oni sami, a mimo to, słuchając „Cough Coughing” po raz siedemsetny, zdarza mi się rozpłakać nawet w zapchanym po sufit tramwaju, a już regularnie robię to wspominając nasze spotkanie z sierpnia 2008 roku. Ostatnie trzy miesiące natomiast poświęciłam na układanie w głowie scenariuszy rozmów z nimi, gdy już uda nam się spotkać w berlińskim Admiralspalast i przy okazji spełnić mój niecny plan podbicia ich indierockowych serc. I choć napięcie tym razem było zupełnie inne, niż dwa lata temu, choć wiedziałam, że ten (skandalicznie krótki, swoją drogą – 50 minut bez bisów) koncert poświecą głównie „Mines”, a nie ukochanemu „I am The Fun Blame Monster” - nie dało się zapanować nad momentalnym ugięciem się kolan, trzęsącymi się dłońmi i falą łez, jaka zalała mnie od razu po pierwszym uśmiechu Brenta.
Grali, jakby zespół nie miał żadnych wewnętrznych problemów, jakby nie groziło im rozejście się lada chwila, jakby byli przyjaciółmi, a nie zespołem nagrywającym ostatnią płytę przez maile – z uśmiechem, żartami, życzeniami dla City Slangu i Chrystusa, wielką czerwoną kokardą na klawiszach, z nieludzką energią Danny'ego, z idealnym Justinem, z roztapiającym moje dziewczęce serduszko głosem Brenta. Dokładnie wszystko to, co w nich kocham, choć z zupełnym pominięciem repertuaru z debiutu. Ale zagrali „Weird”, czym dosłownie rzucili mnie na kolana, zagrali w sposób absolutnie niemożliwy do opisania „Dirty Cartoons”, ostatnie krople wody z mojego organizmu wycisnęli w „Killemall”, w absolutnie słuszności co do mojego fanatyzmu utwierdzili mnie w „Five Little Rooms”, a cudowne początki znajomości przypomnieli w „Wet and Rusting” i „Evil Bee”. To był najpiękniejszy koncert jaki widziałam od lat, nie wiem czy lepszy czy gorszy od tego Offowego, nie da się porównać tego wobec różnić w reperturze i publiczności. Aż trudno uwierzyć, że największe wzruszenia zaczęły się, gdy po koncercie Panowie zaczęli składać sprzęty.

Od tygodni zastanawiałam się, co mogę zrobić, co mogę dać Menomenie, by zapaść im w pamięć i nie być jedynie jedną z setek deklarujących uwielbienie do nich i fanowstwo aż po grób. Nie wszystkie pomysły były zgodne z prawem, nie wszystkie z normami estetycznymi, w końcu pozostał jeden, jak się okazało – strzał w dziesiątkę.

http://img440.imageshack.us/img440/2640/zdjcie0569j.th.jpg

Kucający na skraju sceny Brent bez zastanowienia wychylił się do mnie, gdy tylko krzyknęłam jego imię i wyciągnęłam rękę z pudełeczkiem („Caution! Fun blame monsters inside!”) pełnym monsterowych ciasteczek. Z cudownym entuzjazmem zaczął siłować się z otwieraniem, by po chwili wepchnąć sobie do ust całego monstera, poczęstować mnie, podziękować, podać rękę, zapytać o imię, wykrzyknąć jak wspaniałe jest to, co mu dałam i umówić się na rozmowę na korytarzu. „Gdybyś miał jeszcze jakieś wątpliwości – jestem waszą największą fanką na świecie”.
Chwile później, gdy dochodziłam do siebie po pierwszym szoku, będąc klepaną po plecach przez obcych ludzi i słuchając „You're crazy, girl” od pobliskich azjatów, zauważyłam że z boku sceny razem z Brentem stoi Justin i przeszukuje wzrokiem tłum. Pomachałam. Podbiegł. „Jak ty wpadłaś na ten pomysł, są rewelacyjne! Na początku pomyślałem, że to zwykłe ciastka, ale, Jezu, ten kształt. Jak masz na imię? Zobaczymy się później!”.
Wyszłam z sali. Na korytarzu stał Brent, rozmawiając z przypadkowymi fanami. Szybko odwrócił się w moją stronę, wykrzyknął „Cookie girl!” i przytulił. Rozpłakałam mu się w ramię, wyrzucając z siebie przy okazji, że spędziłam 10 godzin w pociągu, by go zobaczyć, że na swoim koncie na last.fm mam niemal dziesięć tysięcy odsłuchań ich utworów, że to ponad miesiąc słuchania, że spotkaliśmy się już dwa lata temu w Polsce, że ostatnio narysował mi słonika, więc teraz poproszę o coś równie mocnego. Wypytał mnie o studia, o Polskę, przyjął dzielnie słowa krytyki za niezagranie „Strongest Man In The World”, roześmiał się głośno, gdy jacyś stojący obok ludzie zapytali skąd właściwie jest Menomena, a ja, nim Brent zdołał zaczerpnąć powietrza, z oburzeniem wykrzyknęłam „Portland, Oregon!” („To pewnie jakaś wasza naczelna psychopatka, tak?”). Ale gdy poruszyłam temat problemów w zespole, mówiąc, że nie chcę wiedzieć, czy to prawda, czy głupie plotki, ale błagam, żeby się nie rozpadali, spojrzał się tylko już bez tego wcześniejszego entuzjazmu. Nie chcę nawet myśleć, co to wróży.
Kilka kolejnych minut na moje tyrady o ich wspaniałości, kolejne podziękowanie za ciastka, przytulenie. I kolejne eksponaty do menołtarza.

http://img338.imageshack.us/img338/886/zdjcie0625f.th.jpg

http://img405.imageshack.us/img405/4457/zdjcie0664a.th.jpg

Nie sądziłam, że tego wieczoru spotka mnie coś równie miłego, ale wystarczyło wyjść po koncercie Broken Social Scene na korytarz, by już z daleka usłyszeć „Cookie girl!”. Tym razem Justin. Do tej pory uważałam, że to on jest najchłodniejszy z całego zespołu, ale gdy złapał mnie w ramiona, wyściskał, pogratulował pomysłu i zapytał jakim cudem udało mi się uzyskać taki kształt, pozostała ze mnie kupka wosku na podłodze. Pamiętał OFF Festival sprzed dwóch lat, powiedział, że Polska była w planach obecnej trasy, ALE TEGO KONCERTU NIE MIAŁ KTO ZORGANIZOWAĆ, że chętnie by wrócili. Powiedział, że mam piękne imię, heh. Podjął wyzwanie, gdy powiedziałam, że teraz musi przebić autograf Brenta. I dał mi prawdopodobnie najpiękniejszy prezent, jaki mogłabym sobie wymarzyć.

http://img217.imageshack.us/img217/3133/zdjcie0666m.th.jpg
(tak, jest to głowa, jak ustaliliśmy – Danny'ego, jedząca monsterowe ciastko)

Zapytany o Danny'ego, którego nie udało mi się do tamtej pory złapać, obiecał, że go przyprowadzi, choć ten chyba śpi. Uścisnął mnie ponownie. Poszedł szukać bębniarza, a nas w tym czasie najpierw dorwał nas Brendan Canning z BSS, który ochoczo wymalował mi na przedramieniu takie cudo:

http://img833.imageshack.us/img833/3807/zdjcie0645g.th.jpg

a potem ochroniarze, domagający się opuszczenia korytarza i powolnego opuszczenia budynku. Zamknęli drzwi, no ale Danny! Mimo obaw, że opuszczę Berlin bez podpisów całego zespołu, po chwili dwaj wspomniani Panowie powrócili do mnie, usłyszałam kolejne „You are cookie girl, right?”, zakochałam się kolejny raz, kolejny raz zostałam wyściskana, wychwalona za ciasteczka, przyznał się do skonsumowania trzech, po czym menobębniarz dosłownie padł przede mną na kolana (dwa metry wzrostu, z hakiem), oparł się o stolik i powziął niełatwe zadanie podpisania czterech albumów: dwóch menomenicznych, dwóch solowych.

http://img88.imageshack.us/img88/4500/zdjcie0660.th.jpg

http://img231.imageshack.us/img231/7473/zdjcie0661v.th.jpg

http://img231.imageshack.us/img231/6531/zdjcie0663.th.jpg

http://img140.imageshack.us/img140/9882/zdjcie0665.th.jpg

Pamiętał Polskę, był nawet w stanie wymienić nazwę festiwalu („Pamiętam ten festiwal, mieliście tam ogromne telebimy i cały czas myślałem „Boże, moja głowa jest gigantyczna!”). Po kolejnej lawinie miłych słów, po kolejnym wyściskaniu mnie i obietnicy szybkiego spotkania, wszyscy poszliśmy w swoją stronę. Ja z sercem przepełnionym absolutnym szczęściem, miłością i poczuciem, że Menomena to po prostu najfajniejsi ludzie na ziemi.
Pewnie zapomniałam mnóstwa drobiazgów, którymi raczyli mnie podczas, przecież niekrótkich, rozmów, pewnie teraz co chwile będę sobie je przypominać i uśmiechać się do siebie na wspomnienie, niewykluczone, że ostatniego, ale za to przekraczającego wszelkie granice wyobraźni, spotkania.

Niech mi ktoś zarzuci teraz, że nie jestem największą fanką na świecie.

Kocham ich jak cholera.
To był najlepszy wieczór mojego życia.

Vill du inte se annonser? Uppgradera nu

API Calls