tisdag 22 Apr 2008, 5:21
19 IV 2008 – 3rd Art Rock Festival
Było źle.
Zacznę od oczywistego zawodu, jakim był brak Duncana Pattersona, którego obecność podniosłaby rangę tego koncertu do faktycznego Wydarzenia. Potem już się potoczyło praktycznie z górki.
Tradycyjnie kiepska, chaotyczna i nieprofesjonalna organizacja. Na występie Leafblade/Antimatter w zeszłym roku tak to nie przeszkadzało, ponieważ Pete i Mick byli w rewelacyjnej formie i zarówno ich gra, jak i dwugłosy były tak precyzyjne, że żałowałem, iż faktycznie nie wydali tego wykonania na jakiejś płycie.
W tym roku było inaczej. Rozpoczęło się oczywiście występami innych formacji. Wtórny After pominę milczeniem, Mangrove był w istocie nawet zabawny, nie wiedzieć czemu kojarzył mi się z The Legendary Pink Dots.
Występ Leafblade był bardzo dobry, szkoda, że przerywany strojeniem i nieporozumieniami z akustykami, którzy nie znając angielskiego, robili w istocie co innego niż chcieli wykonawcy. Żenada, panowie - robić międzynarodowy festiwal i dać do obsługi chłopców, którzy nie rozumieją zdania "Could you lower the bass on the vocals in the monitor, please." Już nie wspomnę o tym, jak wieśniackie było wynajęcie Eskulapa do godziny 23:00, co skończyło się tym, że pan konferansjer w którymś momencie podszedł do Pete'a, żeby mu powiedzieć, że ma się streszczać. Zapraszasz zespół spoza kontynentu, żeby po pół godziny kazać mu się zwijać?!
Dalej było jeszcze ciekawiej. TRZY RAZY puszczono intro Antimatter, pierwszy raz bezpośrednio po koncercie Leafblade, kiedy Mick i ekipa się jeszcze nie rozstawili w ogóle. Drugi raz był w ogóle niezrozumiały dla mnie, no i wreszcie "do trzech razy sztuka".
Szacunek dla Micka, że przyjechał mimo choroby, ale wyraźnie nie był to występ tej samej klasy co rok temu. Faktycznie głos nie ten, dokładność wokalu nie ta, atmosfera na koncercie się rozmyła. W zeszłym roku było natomiast BARDZO gęsto. Ech, długo będę tamten występ wspominał. W tym roku natomiast skrzypaczka była w ogóle nie nagłośniona (akustycy do domu, nagłaśniać M jak Miłość dla babci). Trochę słyszałem ją ze sceny i muszę powiedzieć, że jej udział był trochę nieprzemyślany. Grała niepewnie, niedokładnie i generalnie w miejscach, gdzie i tak z taśmy leciały syntetyczne smyczki.
Mimo wszystko koncert był satysfakcjonujący dla mnie osobiście, ponieważ udało mi się porozmawiać trochę z panem Mossem, co mi wynagradza balansującą na granicy zniewagi organizację, oraz niemoc Micka i nieobecność Duncana.